Anna Nasiłowska
domino Historie miłosne, Swiat Książki, Warszawa 2009.

Omówienie:

Historie miłosne, s. 152, Swiat Książki, Warszawa czerwiec 2009, ISBN 978-83-247-1602-9 Nr 6882.

Powieść złożona z krzyżujących się historii.

Swiadomość i żywioł, który potrafi być groźny niezależnie od wieku.

SCALANIE DYSKURSU MIŁOSNEGO "Odra” 2010 nr 10
Anna Nasiłowska: Historie miłosne. Świat Książki, Warszawa 2009, s. 152.

Nie da dziś rady, i dobrze, pisać ani czy¬tać poważnej rzeczy o miłości bez pamiętania o Fragmentach dyskursu miłosnego Rolanda Barthes'a, wyznaczających pole intertekstu¬alne o silnym promieniowaniu. Proza Anny Nasiłowskiej nie nawiązuje wprawdzie wprost do dzieła francuskiego humanisty ani też, rzecz jasna, nie próbuje tego tomu naśladować, warto jednak tę książkę czytać również pod kątem barthes'owskich inspiracji (raczej zresz¬tą skrytych) i różnic. Zauważył tedy Barthes (Fragmenty. .. ukazały się w 1977 roku) historyczne odwrócenie: nieprzyzwoitościq nie jest już to, 1 co seksualne, lecz sentymentalne - cenzurowane w imię tego, co w istocie jest tylko innq moralnościq (Barthes'a cytuję w przekładzie Marka Bieńczyka za polskim wydaniem z 1999 roku). W takim właśnie, ciągle jeszcze trwającym, historycznym odwróceniu pisze Nasiłowska, przesuwając bariery kultury o innej moralności. Przy czym senty¬mentalne nie oznacza łatwych wzruszeń, ale to, co podmiotowe, niezbywalne własności "ja': nie do wyrażenia, pewien rodzaj egzystencjalnej nie¬przetłumaczalności. Bo też książki obojga autorów wytwarzają napięcie, ba! powstają z napięcia między kulturowym i literackim z jednej strony a tym, co najbardziej pojedyncze, z drugiej. Na marginesach Barthes'a pojawiają się nazwiska lub inicjały przywoływanych autorów i rozmówców.

Nasiłowska (uczona zajmująca się przecież literaturoznawstwem) zaproponowała książkę, by tak rzec, nieerudycyjną, w wielu miejscach udającą proste opowieści o miłości. To opowiadanie jest też pewnie cokolwiek szeherezadowe: narratorka stara się odwlec wyznanie zasadniczych tez (sentymentalnych w barthes'owskim znaczeniu), wypowiedzi, którym na wielu poziomach dzisiejszej kultury przypada nader niepewny status.

Lub inaczej: książka Barthes'a jest jednopod¬miotowa, jego podmiot miłosny nieraz manifestuje swoje istnienie. Historie miłosne natomiast wydawać by się mogły opowiadaniem wielo¬podmiotowym: sporo różnych historii, niektóre wątki powracają, tak jak bohaterki i bohatero¬wie, pokazywani ze zróżnicowanych perspek¬tyw. Niekiedy pojawia się wyraźnie dystansująca mowa pozornie zależna (Poznał ją na dyskotece, tę Mariolę; On po śmierci nadzwyczaj spokojny. Nawet dobry. Leży sobie, odwiedza go i przyno¬si nieraz kwiatki), w innych miejscach autorka parodiuje dzisiejsze style i mentalności: Istnieją pewne procedury, możemy to zastosować, żeby odwrócić fatum (tak mówi wróżka); Zapisała się na kurs głębokiej asertywności, czy co? (a tak myśli o związanej z nim kobiecie jeden z bohate¬rów); Oboje marzyli od dawna o Wenecji. Bardzo romantycznie (tak zaś mówi się o bohaterach vi epizodzie ironicznie - jeśli nie szyderczo ¬zatytułowanym Weekend w Wenecji); Prędzej się wymiksujesz z tej historii (to z kolei poradnictwo koleżanek); Dziewczyny są wesołe, bo uzgodniły, co trzeba robić. Są sposoby! (oczywiście, dzięki takiemu zapisowi dziewczyny od razu stają się ofiarami autorskiej ironii). Poziom meta- jest w paru miejscach przez autorkę dyskretnie wskazywany.

A obok tego Historie miłosne składają się z fragmentów (a dokładniej: całostek) lirycz¬nych, wręcz poematów prozą, niekiedy ironizo¬wanych i groteskowych, kiedy indziej zawiera¬jących literacką aluzję do Pieśni nad pieśniami. Wielość ta została starannie skomponowana, ma być całością (inaczej więc niż u eksponującego fragmentaryczność Barthes'a). Czy może raczej: ma wyglądać na/jak całość. Historia miłosna jest jednak według Barthes'a podporządkowana nar¬racji wielkiego Innego, podporządkowana opinii powszechnej ( ... ) jest daniną, jaką zakochany musi złożyć światu, aby się z nim pogodzić. Nie wydaje się przecież, by podmiotowi miłosnemu Nasiłowskiej szczególnie zależało na zgodzie ze światem. Wręcz przeciwnie: jeśli bowiem, jak wynikałoby z Barthes'a, nie można uniknąć dysjunkcji świat albo miłość, to u Nasiłowskiej wektor kieruje się właśnie w tę drugą stronę - która jest też stroną "ty". Raz jeszcze Barthes, z przekonaniem, że ostatecznie można o niej [o miłości] mówić jedynie wedle ścisłego okreś¬lenia kierunku ( ... ) Nikt nie ma ochoty mówić o miłości, jeśli nie mówi dla kogoś.

Skoro (więc) narratorka Nasiłowskiej dekla¬ratywnie odrzuca wielość historii miłosnych na rzecz jednej opowieści, to pokazuje tylko jedną ze swoich masek. Tym bardziej że zaraz wspomniany zostanie M., czyli to najistotniej¬sze "ty': kierunek, a na pewno jeden z zasadniczych punktów orientacyjnych miłosnej narracji. Mówiąca zwodzi też czytelnika, gdy jedna z bohaterek metonimicznie przywołuje opowiedziane w książce przypadki: Nieważne, jak ma na imię, może nosić różne imiona. Irmina Maria Renata. Ewa. I inne. To nie tak, Historie miłosne nie są bowiem podjęciem toposu Ewig¬- Weibliche ani też nie opowiadają o ogólnej, nie¬zmiennej miłości. Narratorka snuje i przeplata opowieści o innych kobietach (i mężczyznach), by się od nich odróżnić. Ta książka prowadzi do odsłonięcia, do zobaczenia i opisania siebie jako podmiotu miłosnego. W pojęciu historii miłosnej tkwi zresztą pewna sprzeczność: histo¬ria jest mianowicie narracją, miłość zaś, bycie w miłości, należy (jakby) do innego porządku - pozaczasowego.

W końcu uciekłam całkiem z tych historii, w nasz rodzaj bliskości z M. I odtąd mieszkam w ciepłej wacie, gdzie nie ma już wielkich zda¬rzeń. Żadnej historii. Tylko sen. Z tej iluzji wypływa życie. I już nie boli.

Taki stan życia jest zarazem, już w samej wypowiedzi, podważany. Miłość okazuje się zatem konstatacją, projekcją - i niepokojem o możliwy koniec. Książkę zamyka zresztą rodzaj negacji, tym mocniejszy, że przybiera ona formę zaskakującej, lakonicznej i pozor¬nie najzwyklejszej wypowiedzi: Albo nie. Na tym przecież polega afirmatywność tej prozy: na zaniepokojeniu, że miłości może nie być. Jak zresztą zaczął swoje Fragmenty ... Barthes, dyskurs miłosny musi stać się najwęższą choć¬by przestrzenią afirmacji. Niewykluczone przy tym, że podmiot miłosny Nasiłowskiej, coraz bardziej się ods�